Przejdź do głównej zawartości

Nareszcie Bez Rodziców

W ostatni, podobno  ciepły weekend tego miesiąca pojechałem do kina, sam bez rodziców, oczywiście z Jurkiem. Plan był ambitny: 3 filmy i duży, duży posiłek. Wyszło jak zwykle. Arkadia wyjątkowo nas przywitała bez tłoku na parkingu. Poprzednim razem zwiedzaliśmy parking zanim znalazło się miejsce. Kino po trzech windach tzn, że jechaliśmy trzema windami zanim trafiliśmy do sali kinowej. Ostatnia podróż była z niespodzianką, winda tak sobie stanęła w połowie. Odpoczęła sobie pomiędzy piętrami ponad 5 minut, nerwy zjadła, potrzymała nas  w napięciu,  że starczyło za jeden film akcji. W końcu  wózek się dotoczył na salę.  Uff!! 

Ridick - tak naprawdę poszedłem na niego bo lubię aktora Vina Disela i Jurek mi go polecił (jego ulubione historie Ridikowe).  Film jest ok, dużo mięsa, twardzi bohaterowie. po prostu działo się. Udany wyjazd do Arkadii powinno się przez grzeczność wypełnić niewielkim zakupem, jedna gra klasyka - Ratchet. Wieczorem z siostrą odkryliśmy możliwości gry w trójkę: Gabrysia, ja, Jurek można było rywalizować i spędzać czas razem.

Nie mogę pominąć - slow food - powolnego  jedzenia. Nie Fast food. Jedliśmy pierogi, które wyglądały jak domowe, smakowały jak domowe i piliśmy kompot z suszu, jak w wigilię. Z trzech filmów zrobił się jeden, ale kolejny wyjazd został zaliczony. Miło spędziliśmy czas, trochę ludzi się naoglądało, powłóczyło między kupującymi, pracownikami, widzami, konsumentami. Rodzice też szczęśliwi, kupili nam ubrania uff. Jutro, w niedzielę jedziemy na Legię:)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zima

W tym roku, jak słyszymy,   nie będzie zimy, zamiast śniegu mamy deszcz. Pogoda jest   raczej jesienna niż zimowa.   Pamiętam, jak rok temu i dwa lata temu, zimy były bardzo mroźne i śnieżne. Jechaliśmy wtedy do Niemiec, na konsultacje do lekarza ortopedy, tam gdzie będę miał operację,   do Erlangen, padał straszliwy śnieg i na autostradzie było wiele wypadków. Jechaliśmy w jedną stronę prawie 14 godzin! I napisałem wtedy krótki wierszyk o zimie, którym się teraz podzielę.

Gadżety świąteczne

 Przed świętami dekorujemy dom różnymi świątecznymi ozdobami. Każdy z naszej rodzinki ma swoje ulubione gadżety. Gabrysia bardzo lubi aniołki, mama kolekcjonuje kule śnieżne, niektóre mają nawet pozytywkę! Mi podobają się kolorowe światełka zawieszone  nad moim łóżkiem oraz grająca czapeczka elfa Św. Mikołaja i hitowa grająca choinka, która otwiera się na foto komórkę. Gabrysia również jest fanką tej choinki (to musiałem dopisać, bo nie dawała mi spokoju). Choinkę dostałem  od  Małgosi, przejechała daleką drogę do kraju, to było jeszcze przed urodzeniem Gabrysi.  Zapomniałbym o moim świątecznym krawacie, który dostałem od taty, a on wcześniej od Mikołaja, zawsze go zakładam na wigilię. Tata dekoruje dom na zewnątrz – kolorowymi światełkami i przywiesza wspinającego się na drabinie mikołaja. Zamieszczam dwa filmiki, jeden w czapeczce, a drugi z choinką.  

Kamizelka The Vest

Najnowszym urządzeniem wspomagającym moją terapię jest kamizelka The Vest.  Kamizelka według mądrych ulotek delikatnie uciskając i zwalniając klatkę piersiową do 25 razy na sekundę (szybko jak wiertarka  lub traktor wyścigowy) tworzy mini-kaszel, który wypiera śluz ze ścian oskrzeli, zwiększa mobilizację i przenosi go w kierunku centralnych dróg oddechowych.  Po przesunięciu śluzu z dolnych do górnych dróg oddechowych, może być on już łatwo usunięty koflatorem (a o tym później, co to jest koflator). Kamizelka odciąża mnie od pracochłonnego i  męczącego oklepywania,  jest efektywna  i w miarę komfortowa. Zalegająca wydzielina to jest mordęga – nie da się opisać.  Oczywiście trzeba się przyzwyczaić do permanentnej trzęsiawki. Mniej naukowo: kamizelka oklepuje i drenażuje moją klatkę piersiową, ułatwiając ewakuację wydzieliny podczas infekcji dróg oddechowych.  Bo to jest tak,  że nie mam siły samemu ani odkaszleć,  ani wysmarkać nosa. Nie proponuje eksperymentu wstrzymywania się z kaszle